Postój Zaplanowany.

Wpałki, zielone kreski, rafinera i Google, czyli jak się Lotos remontował


— Buon giorno — rzuca facet przy windzie.
— Cześć, długo szukałeś plejsa na parkingu? — odpowiada drugi.
— Jakiś Rumun mnie ubiegł, ale wczoraj to prawie godzinę — odpowiada pierwszy.
— Szybcy są. A ile kresek wam zostało? — dołącza trzeci.
— Jedna zielona. Jutro rozruch — rzuca drugi.
Jakie kreski?
— Dowiesz się na siódemce — mówi Marcin Zachowicz, rzecznik prasowy Lotosu, wpychając mnie do windy.
Na dźwięk słowa siódemka cichną rozmowy.

Rafineryjna semantyka


Z siódmego piętra biurowca Lotosu, czyli tam gdzie jedni chcieliby się kiedyś dostać, a inni modlą się, żeby nigdy tam nie trafić, widać rafinerię jak na dłoni. Siódemka, czyli zarząd.

Z okien gabinetów widać jak rafineria stoi… ale fachowiec zaraz ofuknie. Tu instalacje się zatrzymuje. Mglista różnica?

— Fachowiec powie: postój remontowy, a dyletant — przestój. Po tym poznać rafinerę — poucza Marek Sokołowski, wiceprezes, dyrektor produkcji i rozwoju Grupy Lotos.

Rafinerę, czyli starego wyjadacza, któremu nie w głowie semantyka. Postój to coś planowanego, a przestój to zazwyczaj niespodzianka. Pierwszy robi się po to, żeby uniknąć drugiego. Postój remontowy gwarantuje bezproblemowe funkcjonowanie rafinerii przez kolejne lata. Dlatego taki ważny. A zrobić dobry postój trzeba umieć.

— Teraz mamy już czas zielonych kresek. Ale przy czerwonych było gorąco — wspomina Sokołowski.

Bo czas postoju remontowego mierzą tu w kreskach. Miesiąc temu, gdy zaczynali — w żółtych, sam remont — w czerwonych, a w zielonych — rozruch instalacji. Każda to jeden dzień. A każdy dzień rozpisany na godziny. W sumie kresek jest 35. Tylko.

Najgorsze są żółte i zielone, bo wtedy wszystko może się zdarzyć, dlatego wygaszanie i rozruch rafinerii zawsze planowane są na weekend, gdy w rafinerii mało ludzi. Tak na wszelki wypadek. Ale po co w ogóle wygaszać?

Bebeszki i wpałki


Co jakiś czas rafineria "staje", żeby ją remontować. Kiedyś stawała co roku, potem co dwa, trzy. Największe rafinerie na świecie robią remonty co cztery lata. Żeby za często nie stać.

— Obecny remont postojowy jest najkrótszym w historii rafinerii w Gdańsku, po najdłuższym okresie bezawaryjnej pracy. Co więcej, połączyliśmy dwa w jednym: remont instalacji oraz jej integrację z drugą budowaną w ramach programu 10+. Dzięki temu, gdy zakończymy jej budowę, nie trzeba będzie przerywać produkcji, aby ją włączyć — mówi Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos

A co się remontuje?

— Najważniejsze są tzw. prace krytyczne, czyli remont pieców technologicznych, wymiana katalizatora w reaktorze wysokociśnieniowym, przeniesienie sterowni instalacji destylacji atmosferycznej i próżniowej do sterowni hydrokrakingu, wymiana systemu blokad na instalacji 440. No i prace związane z włączeniem nowo budowanych instalacji do istniejącego układu technologicznego rafinerii — wylicza Błędowski, dyrektor do spraw techniki.

Słowem, pracy huk. Do tego jeszcze "bebeszki" trzeba wymienić, czyli jak tu mówią — całe orurowanie i porobić "wpałki" (czyli podłączenia rurociągów.) Wpałki to z pozoru prosta robota — do rury wystarczy dospawać fragment drugiej, do której w przyszłości przyłączy się resztę rurociągu, ale jak trzeba takich wpałek zrobić 200, i to z zegarkiem w ręce, to już nudą nie pachnie. Dlatego, gdy rafineria "stoi", wiatr po instalacji nie hula i nikt tu nie ziewa.

— Normalnie przy instalacjach pracuje 600 osób. Teraz — prawie 4 000, z czego 1500 przy samym remoncie, a reszta, także obcokrajowcy, przy pracach inwestycyjnych — mówi Marek Sokołowski.

Spory tłum. Pod koniec dnia robią się korki do miasta. Bo paradoksalnie, gdy Lotos "stoi", więcej ludzi w nim pracuje, niż gdy działa pełną parą.

Logistyka postoju


Jeżeli ktoś sądzi, że rozpoczęcie postoju to kwestia wyłączenia światła i zamknięcia drzwi, to niech się lepiej w Lotosie nie pojawia. Planowanie i przygotowywanie trwało niemal tyle, ile lądowanie w Normandii. I nieco nawet je przypominało.

— 18 miesięcy temu rozpoczęto planowanie a 12 miesięcy wcześniej "na sucho" ćwiczyli każdą robotę. Harmonogram prac znali na pamięć. Każdy tydzień, dzień, nawet godzinę. I miejsce. W rafinerii każdy element instalacji był przez nich oznakowany i ponumerowany: każdy zawór, każdy kawałek rury — mówi Grzegorz Błędowski.

Dlatego później nikt nie błąkał się po placu, pytając, gdzie u licha jest ta rurka B1, a gdzie instalacja C3. Ale jak ktoś jest tu pierwszy raz, to może się zgubić.

— Każda z prac krytycznych, czyli tych najważniejszych, miała swojego koordynatora, który pilnował harmonogramu. Jakiś problem? Decyzja musiała zapaść natychmiast, jak w wojsku. 18 miesięcy przygotowań, żeby jeden miesiąc poszedł gładko — dodaje Grzegorz Błędowski.

Bo, jak mawia: dobry postój to taki, w którym wszystko chodzi jak w zegarku.

I chodziło? Hmm…

Gdyby nie Google…


Rafinery mawiają, że w rafinerii wszystko już było i nic nie jest w stanie nikogo zaskoczyć. Jeżeli zaskakuje, znaczy, że coś jest nie tak.

— Większych problemów nie było, za to mieliśmy kilka poważnych zagwozdek. Z jedną nawet naukowcy nie mogli sobie poradzić. Podczas spawania ogromnej 12-calowej rury, tak się nam namagnetyzował styk, że łuk był wybijany z wnętrza spoiny i w ogóle nie można było spawać. Trzy dni kombinowaliśmy, jak temu zaradzić. Eksperci rozkładali ręce. Nawet specjaliści z Instytutu Spawalnictwa nie wiedzieli, co nam poradzić, bo taki przypadek znali tylko z teorii. W końcu ktoś z nas wpadł na pomysł, by zajrzeć do internetu. Wrzuciliśmy w Google hasło: demagnetizing welding i… po kwadransie znaleźliśmy firmę w Wielkiej Brytanii, która posiadała specjalne urządzenie. Kurier. Dzień czekania. Potem w ciągu trzech sekund maszyna załatwiła problem i to za jedyne 1600 GBP — wspomina Grzegorz Błędowski.

Innym razem, też dzięki przeglądarce, zdążyli na czas i jeszcze zaoszczędzili kilkadziesiąt tysięcy euro.

— Musieliśmy szybko wymienić 400-kilogramowy kołnierz na instalacji hydrokrakingu. Zależało nam na czasie. W internecie znaleźliśmy odlewnię w Niemczech, która zrobiła nam ten kołnierz w ciągu tygodnia i to za połowę ceny, jaką chcieli Amerykanie — wspomina Grzegorz Błędowski.

Nie wygląda na wyspanego.

— Pozory. Dłużej niż 12 godzin na dobę nie da się pracować, bo po 10 człowiek zaczyna się mylić. A pomyłki są tu kosztowne. Dla wielu z nas ten miesiąc i tak był wyjęty z kalendarza — tłumaczy dyrektor.

Pomagał też program komputerowy 3D. Projektanci instalacji umieszczali w nim specjalnego ludzika, którego zadaniem było przeciśnięcie się przez każdy zakamarek instalacji, dotknięcie każdego zaworu i sterownika, a gdy trzeba, sprawdzenie drogi ucieczki przed różnymi zagrożeniami. Jeżeli z czymś nie dawał sobie rady, np. nie sięgnął ręką do określonego urządzenia, oznaczało to, że człowiek też nie da rady i trzeba to poprawić. Ludzik przeżył.

Jednak największym zaskoczeniem było co innego.

— Nie było problemów tam, gdzie się ich spodziewaliśmy, czyli przy pracach krytycznych. Zmieściliśmy się z remontem w 33 dniach. Według raportu Solomona, żadna ze 106 rafinerii w Europie nie robi remontu tak szybko jak my, a i tak urwaliśmy jeden dzień z planowanych 34. Ale cóż, instalacje nie są po to, żeby je remontować, ale żeby zarabiały — mówi Grzegorz Błędowski.

Te dwa dni przed czasem to około 3 mln zł przychodów więcej dla rafinerii. To pewnie premia będzie?

Kontakt

szef@pracowniamediowa.com
792 304 108

Poland, Warszawa, ul.Osowska 86